wtorek, 11 czerwca 2013

Szkoła, szkoła.

Miałam wyjątkowo przyjemny weekend, mimo tego, że musiałam podnieść tyłek o 6 rano i zapylać do szkoły. W sobotę miałam tylko cztery chemie i po tylu latach nauki tego przedmiotu chyba w końcu zaczęłam coś rozumieć (Ha! Lepiej późno niż wcale ;P). W niedziele miałam mieć zaliczenie z fizyki na które coś tam się nauczyłam. Przez pierwsze trzy lekcje przerabiała z nami normalne tematy, więc cała klasa myślała, że sprawdzian zrobi na czwartej lekcji (Cztery lekcje fizy... miodzio). Pozbierała nasze indeksy, a kiedy odebrałam swój i go otworzyłam zobaczyłam piękny "dostateczny" w rubryce fizyki. Najwyraźniej wystawiła średnią z poprzednich trzech semestrów i nie pierdoliła się z zaliczeniem. ;P
Anyway przede mną jeszcze jedno zaliczenie z chemii i oficjalnie kończę ten rok szkolny. Potem jeszcze katorga do kwietnia i matura!
Za mną już dwie lektury z tej przeklętej listy... "Król Edyp" i "Makbet", a teraz męczę "Kordiana", który, choć krótki, jest strasznie irytujący.

Z niecierpliwością czekam na listonosza, który przyniesie mi dwie cudne książki. Jedna po koreańsku, druga po japońsku kupiona od mojego kochanego sprzedawcy na allegro. ;)

/ PS. Wybacz Izuś, że nie zaakceptowałam Twojego komentarza, ale usunęłam poprzedni post. ;)
/ PS2. Miałam zrobić notkę o planach na książki, ale jestem leniem!

...
To przykre jak niektóre z pozoru piękne rzeczy kończą się w mgnieniu oka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz