piątek, 4 października 2013

Marudny piątek.

Jestem osobą, która autentycznie, stuprocentowo i bezgranicznie NIENAWIDZI swojej pracy. I choć samo zajęcie nie jest takie złe, to najgorsze są osoby z którymi przyszło mi pracować.
Los sprawił, że na chwilę obecną siedzę na pakowaniu i wiadomo jak to jest kiedy młoda osoba pracuje w gronie starszych, bardziej doświadczonych kobiet... Wiadomo, prawda? Oczywiście. Te starsze kobiety są jak wiedźmy. Takie, których nikt nie zatrzyma, a zrobią wszystko by ci dosrać. Jest ich od nasrania i co tydzień na zmianie są inne. I tak jak w zeszłym tygodniu było przyjemnie, tak ten tydzień to istna masakra. Pech chciał, że wylądowałam na zmianie z dwiema największymi wiedźmami w firmie. Nie pomogą, a jeszcze dorzucą problemów. Skrytykują, ale nie doradzą.
Siedzę na zgrzewarce i zgrzewam. Na hali, na której pracuję, mamy siedem zgrzewarek w tym dwie rozwalone. Pracuję w firmie miesiąc i już pierwszego dnia wysłano nas na jedną z tych zepsutych. Zgrzewarka jest dość nowa, ale praca na niej jest masakrą. Dzisiaj święta krowa, która uważa się za szefową wysłała mnie i moją kuzynkę na ową zgrzewarkę. I kazała nam wyrobić normę (nienawidzę tego słowa) co absolutnie nie było możliwe. Nie będę tłumaczyć na jakich zasadach to działa. Powiem tylko, że cztery palety na zgrzewarce działającej to rzecz możliwa. Cztery palety na zgrzewarce rozjebanej - marzenie. Wszystkie te wiedźmy zaczęły pracę o 14:00, ale my musiałyśmy dzwonić po mechanika, bo całą maszynę trzeba było od nowa ustawiać. Czas zgrzewu, nagrzanie maszyny itd. Mechanikowi zajęło to bitą godzinę i obie z kuzynką byłyśmy godzinę do tytułu. W ciągu tej godziny praktycznie skończyłybyśmy jedną paletę. Ostatecznie przyszedł kierownik, wysłał cztery wiedźmy na produkcję i przeniósł nas na działającą zgrzewarkę. Mimo wszystko była to godzina do tytułu i wyrobienie normy graniczyło z cudem. Śpieszyłyśmy się jak mogłyśmy, ale dawało to mierne efekty. Nie dałybyśmy rady nadrobić całej palety. Kiedy została nam do zrobienia czwarta, ostatnia paleta, babsztyl, który pracował na stanowisku obok rzucił z jadem, że zamiast gadać mamy się zabrać do roboty, bo jesteśmy w tyle. Obie warknęłyśmy, że zjebana maszyna to nie nasza wina. Wszystkie baby na hali wiedziały, że miałyśmy problemy z maszyną, ale dopiero pod koniec pracy oznajmiły nam, że mogłyśmy wypisać kartkę na awarię maszyny i wtedy żadnej normy robić nie musimy. Pod koniec pracy! Jakby święte krowy nie mogły nam powiedzieć tego wcześniej. Ja doskonale wiedziałam, że istnieje coś takiego jak karta awarii, ale rozgrzewanie maszyny, nie jest przecież awarią. Mogły nam od razu powiedzieć, że coś takiego możemy zrobić, a nie potem z ryjem na nas lecieć, że rzekomo się obijamy. I ja i Steff jesteśmy cierpliwe, ale do czasu... A kiedy ktoś mnie wkurwia, to robię się niemiła.
Nienawidzę swojej pracy.

. . .
Z innej beki... Nie mam czasu na czytanie książek,więc nie mam czego recenzować.
Chciałam jednak o czymś jeszcze napisać. Ja absolutnie nie wstydzę się tego, że przez wiele, wiele lat byłam wielką fanką Tokio Hotel. Wiem jakie reakcje wzbudzała kiedyś ta informacja. Mnie jednak to nie przeszkadzało. To był mój gust muzyczny i nie zamierzałam go zmieniać. Wiadomo jednak, że gusta się zmieniają. Miłość do niemieckiego zespołu odeszła i została zastąpiona przez koreański pop. Z dnia na dzień przestałam słuchać TH i przeniosłam się na coś zupełnie innego, odmiennego. Do dziś nie potrafię stwierdzić jak to się stało... Czy miłość do niemieckiego rocka się wypaliła czy może zwyczajnie znudziła.
Jakiś czas temu postanowiłam wyprzedać całą kolekcję, którą posiadałam na temat zespołu i dziś dopadł mnie lekki sentyment. Kiedy zaczęłam słuchać Tokio Hotel miałam... 13 lat? Coś takiego. Byłam młoda i maniakalnie zbierałam informacje z gazet na temat zespołu. Nie sądziłam, że kogoś to jeszcze interesuje, ale znalazła się osoba, która postanowiła to ode mnie kupić. Równie szybko wyprzedała się moja kolekcja płyt zespołu i zbiór plakatów. Pozostała mi jedynie jedna płyta, zbiór najlepszych utworów i dwa koncerty na DVD. Tyle zostało z mojej miłości do niemieckich chłopców. Wspomnienie pierwszego, niesamowitego koncertu, parę zdjęć i dwie płyty, które i tak postanowiłam sprzedać. Co pojawiło się w ich miejsce? Zdjęcia koreańskich zespołów, azjatycki pop w głośnikach, DVD koncertowe sprowadzane z Japonii i nowi ulubieńcy.
O TH jednak nie zapomnę... wnieśli wiele do mojego życia i wciąż trzymam za nich kciuki. Mimo wszystko to wciąż mój gust muzyczny i nie lubię, kiedy ktoś go krytykuje. Każdy słucha tego, czego chce.

2 komentarze:

  1. Co tam u ciebie? Żyjesz? Jak tam klasa maturalna - dajesz radę? :)
    Ja jestem po pierwszym zjeździe na studiach magisterskich, zaocznych i powoli mam wszystkiego dość. Z jednego przedmiotu referat, z innego jakaś debata i tak w kółko. Umieram, ale pewnie jakoś przeżyję i ogarnę wszystko.
    Nawet nie mam czasu doczytać książki i zacząć pisać. Ach, ta monotonia :(
    Życzę miłego wieczoru.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żyję, żyję. :D A klasa maturalna... Na chwilę obecną daję radę, ale wciąż wiele przede mną. Na szczęście zgarniam mega dobre oceny z czego jestem cholernie dumna. Czas też zabrać się za pisanie pracy maturalnej.
      Współczuję Ci. Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu na odpoczynek, dobrą książkę i napisanie czegokolwiek. Trzymam kciuki, a monotonia dopadła również mnie. ;(
      Pozdrawiam. ;)

      Usuń